Jak już nie wiemy, na co mamy ochotę, to znaczy, że przyszedł czas na to ciasto. Zebrę piecze się szybko, składniki zawsze są w domu, a ciasto jest pyszne i wilgotne nawet kilka dni po upieczeniu (jeśli w jakiś cudowny sposób przetrwa dłużej niż 2 dni). I kompletnie nie ma znaczenia fakt, że prawie zawsze wychodzi mi w niej zakalec, a góra jest popękana...
Przepis ze zbiorów rodzinnych.
Składniki:
- 5 jajek
- 1 szklanka cukru
- 3 szklanki mąki + 2 łyżki
- 3 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 szklanka oleju
- 1 szklanka wody (najlepiej gazowanej)
- dowolny aromat (ja najczęściej daję rumowy, ale dziś dałam pomarańczowy)
- 2 łyżki naturalnego kakao
- szczypta soli
Do białek dodać sól i ubić na sztywną pianę. Żółtka utrzeć z cukrem, dodawać na zmianę mąkę, wodę i olej, cały czas miksując. Dodać proszek do pieczenia, aromat, dokładnie wymieszać. Dodać pianę z białek i delikatnie wymieszać łyżką, żeby piana nie opadła.
Ciasto podzielić na 2 części, do jednej dodać 2 łyżki mąki, do drugiej 2 łyżki kakao i dokładnie wymieszać.
Formę do pieczenia (u mnie długa keksówka, może być też tortownica) wyłożyć papierem do pieczenia, wlewać na zmianę jasne i ciemne ciasto. Żeby powstały cienkie paseczki powinniśmy wlewać po 3 łyżki ciasta, na zmianę. Moje wrodzone lenistwo obaliło tę zasadę już dawno i wlewam ciasto prosto z miski, na oko i na pewno w większych proporcjach. Ciasto jest przez to bardziej łaciate niż pasiaste, ale w niczym nam to nie przeszkadza.
Piec ok. 55 minut w temperaturze 175 stopni C z termoobiegiem, do tzw. suchego patyczka. Po wyłączeniu piekarnika ciasto można pozostawić w nim na 10-15 minut i dopiero po tym czasie wyjąć i studzić na kratce.
Smacznego!